Skocz do:
Blog /

zaćmienie

zaćmienie

Po powrocie z lipcowej sesji medytacyjnej czekał na mnie Martin Buber. W „Zaćmieniu
Boga” znalazłam kilka zdań, które w zaskakujący i poruszający sposób opisują to, co się
stało także moim udziałem. Pisze on tak:


Z religią to jest tak: im jest realniejsza, tym bardziej chodzi jej o przezwyciężenie siebie
samej: chce ona przestać być czymś szczególnym, co nosi miano ‘religii’, i stać się
życiem. Ostatecznie nie zależy jej na jakichś specyficznych aktach religijnych, lecz na
wyzwoleniu od wszystkiego, co specyficzne. W dziejach i w życiu jednostkowym dąży do
stania się czystą codziennością. […] jest u siebie w nieskrępowanym życiu ‘w obliczu
Boga’. 527-538


Sens jest doświadczany w konkretnym życiu, to znaczy w samym żywym działaniu,
odczuwaniu i cierpieniu, w pełnej chwilowości chwili – nie da się go uzyskać przez
refleksję nad życiem.
[To zdanie jest nieco zmodyfikowane, żeby wydobyć to, co najważniejsze.]
[…] Jednakże ten, kto nastawia się na doświadczenie [sensu], z konieczności się z nim
rozmija, bo narusza samorzutność tajemnicy. Tylko ten zdobywa sens, kto bez podpórek i
zastrzeżeń potrafi sprostać całości panowania rzeczywistości i odpowiada jej życiem, to
znaczy pełną gotowością potwierdzenia zdobytego sensu w życiu. […] Sens znajduje ten,
kto przez zaangażowanie własnej osoby uczestniczy w jego wyjawianiu się. 529
Wszelka rzeczywistość religijna zaczyna się tym, co religia biblijna nazywa „bojaźnią
Bożą”, tzn. zaczyna się niepojmowalnością i odkryciem niesamowitości [obcości] istnienia
między narodzinami i śmiercią, zachwianiem wszelkich pewności przez tajemnicę – […]
istotową tajemnicę: do jej istoty należy niemożliwość zbadania, niepoznawalność. Przez tę
ciemną bramę […] wierzący wchodzi w odtąd uświęconą codzienność niczym w
przestrzeń, w której musi żyć z tajemnicą, posłany w konkretny splot sytuacji i zdany na
ten splot. Przyjmowanie odtąd sytuacji jako danej przez Dawcę, jest tym, co religia biblijna
nazywa „bojaźnią Bożą”. 529-530


To, że wierzący, który wszedł przez bramę bojaźni, jest posłany do konkretnego splotu
sytuacji jego istnienia i zdany na ten splot, znaczy dokładnie: że w obliczu Boga
wytrzymuje on rzeczywistość przeżywanego życia – bez względu na to, jak by nie była ona
przerażająca i niezrozumiała […]. 530


[…] przyjmuje on pole, na którym jest postawiony. Jego duch nie ulatuje w górę; nawet
najsubtelniejsza duchowość, która nie jest związana z konkretną sytuacją, jawi mu się jako
obciążona groźbą pozoru – tylko tego ducha, który jest związany z konkretną sytuacją
bierze za pochodzącego od Pneuma. 531


[M. Buber Gottesfinsternis, w: Werke, Erster Band, Schriften zur Philosophie, Muenchen –
Heidelberg 1962. Rzecz jest dostępna po polsku w dobrym przekładzie, ten tekst jest mi
jednak zbyt bliski bym mogła go oddać Wam w innym przekładzie niż mój własny. Są
różnice, sprawdzałam.]


Te fragmenty bardzo mocno mnie poruszyły. Bo adekwatnie i moim językiem opisują to, co
jest od jakiegoś czasu moim intensywnym doświadczeniem. To jest doświadczenie
filozofa, którego życie filozoficzne, tzn. życie nastawione na zrozumienie podstawowych
rysów rzeczywistości w ich wzajemnych odniesieniach (połączone, jeśli się je traktuje
poważnie, z koniecznymi i bolesnymi rozczarowaniami) doprowadziło do medytacji.
A doświadczenie medytacyjne dało zrozumieć, czym jest w swej istocie modlitwa,
przeobraziło i ciągle przeobraża… (przecież wiecie…). Nie pozwoliło jednak na razie

umrzeć filozofowi we mnie (może to mnie jeszcze czeka, a może nie?). Filozof chce
rozumieć: po jakimś czasie, kiedy już sobie nabił parę guzów, jak mówił Kant, chce
przynajmniej zrozumieć, gdzie jest miejsce na tajemnicę. Wcale nie musi jej profanować,
może uszanować (pamiętacie dawną konferencję o. Maksymiliana o Efremie Syryjczyku i
tajemnicy Trójcy św.?).
Medytujący filozof nie może jednak pozwolić, by jego „duch ulatywał w górę” (co nader
często filozofom się zdarza – ciekawe, czy przypadkiem, czy z konieczności). To boli.
Dlatego pojawia się wzruszenie, kiedy spotyka się kogoś (choć nie w cielesnej postaci),
kto zna to doświadczenie.


Dziś czytałam księgę Koheleta i zrozumiałam, że Buber stamtąd wziął opisane tu
rozumienie bojaźni Bożej. Uświadomiłam sobie, że kiedyś podobnie rzecz ujął też o.
Maksymilian (Maksymilian Nawara OSB Obecność, w: „Tygodnik Powszechny”, 9 grudnia
2012).


Tak dobrze być razem w drodze.


Ewa Drzazgowska
28 września 2018

napisz komentarz
Secured By miniOrange