21/05/2018 22:49:08
sr Blanka
Srdečne Vás pozdravujem, som veľmi vďačná, že som mohla byť s vami na takom stretnutí vo veľmi príjemnom prostredí samporského kláštora. Bol to pre mňa veľký zážitok. Prvé silné stretnutie s meditáciou v skupine. Malo to veľkú silu spoločenstva, čo je vzácne a veľmi cenné. Ďakujem vám, že ste sa prišli na Slovensko modliť. Všetci ste boli veľkým povzbudením pre mňa.
S úctou, láskou a vďakou vám všetkým želám stálu blízkosť Pána
v modlitbe spojená
Martin
Otec Jozef ma poziadal, aby som Vam poslal nejaku odozvu na minulovikendovy meditacny pobyt na Sampore s bratmi a sestrami z Polska pod vedenim otca Maxa. Pre mna to bol hodnotny cas z tychto dovodov:
- opat som sa zamyslel nad tym, preco sa takto modlim
- opat som trochu viac pochopil ako ta ma modlitba vyzerat a kam ma smerovat
- mal som cas len tak byt s Bohom
- lahsie sa mi modli v takejto skupine.
Vdaka za tuto prilezitost,
Monika ze Słowacji
Każdym rokiem bardzo się cieszę na spotkanie z grupą medytacyjną wraz z o. Maxem. Przykro mi, że jeszcze nie udało mi się uczestniczyć w całej sesji, co chyba się z czasem stanie:). Zawsze jest to dla mnie spotkanie z przyjaciółmi, którzy mają otwarte serce na Boga i na ludzi. Czuję się w waszej obecności jak w domu. Uśmiechnięta Agnieszka i Monika oraz bardzo otwarty, chociaż milczący ojciec Max. Grupa się co roku obmienia, więc nie pamiętam wszystkich po imieniu i chyba by to było długie wyliczanie tego za co jestem wam wszystkim wdzięczna. Na pewno za obecność. Bo można się łączyć z kimś w modlitwie – tak inaczej. Medytacja to modlitwa specyficzna. Nie każdy odczuwa potrzebę czy wręcz powołanie do takiej modlitwy. I ja jestem Bogu wdzięczna, że mnie w tym – być innym – nie zostawił samą, lecz otrzymałam was. Dar, na który nie zasługuję, lecz Bóg wie, że bez tego daru może nie wytrzymałabym na drodze medytacji. Gdy przestaję znajdować sobie czas na medytacje, gdy zaczynam się gubić w codzienności, nadchodzi czas wspólnego spotkania na Samporze. I to mnie znów wspręży. Znów mam siłę iść dalej – trwać.
Cieszy mnie, że jest nas Słowaków których pociąga modlitwa medytacyjna coraz więcej. I dziękuję wam wszystkim z Polski, że nas w początkach naszej drogi prowadzicie modlitwą i przykładem.
Tłumaczenie dla Słowaków – Preklad pre Slovákov: Každý rok sa veľmi teším na stretnutie s meditačnou skupinou a s o. Maxom. Je mi ľúto, že som sa mi ešte nepodarilo zúčastniť sa celého stretnutia, čo sa hádam časom spraví. Vždy je to pre mňa stretnutie s priateľmi, ktorí majú otvorené srdce na Boha i na ľudí. Vo vašej prítomnosti sa cítim ako doma. Usmiata Agneška a Monika spolu s veľmi otvoreným hoci mlčiacim otcom Maxom. Skupina sa každoročne mení, tak si nepamätám mená všetkých a určite by bol dlhý zoznam toho za čo som všetkým vďačná. Určite za prítomnosť. Lebo sa môžem s niekým spájať v modlitbe – tak inak. Meditácia je špecifická modlitba. Nie každý cíti potrebu, či skôr povolanie k takejto modlitbe. Som Bohu vďačná za to, že ma v tom – byť inou – nenechal samú, ale dostala som vás. Dar, ktorí som si nezaslúžila, ale Boh vie, že bez tohto daru by som nevytrvala na ceste meditácie. Keď si už neviem nájsť čas na meditáciu, keď sa začnem strácať v každodenných povinnostiach, prichádza čas spoločného stretnutia na Sampore. A to ma vždy nakopne. Znovu mám silu ísť ďalej – trvať (vytrvať).
Teší ma, že je nás Slovákov, ktorých priťahuje meditácia čoraz viac. A ďakujem vám všetkým z Poľska, že nás pri prvých krokoch sprevádzate modlitbou a príkladom.
Monika z Warszawy
Wyruszamy w piękny majowy dzień
Wspólna droga przybliża
Błękit nieba wyzwala
Widok gór zachwyca
Soczysta zieloność koi oczy
Sampor wita nas zapachami lasu i łąki
Śpiewem mnichów
Wieczornym cykaniem świerszczy
Rano budzi nas ptasi koncert
Rytmiczność dnia uspokaja serce
Myśli zostają za drzwiami
Otula nas serdeczność i troska
Przywołuje kościelny dzwon
Odnajduje się w Tobie
Prowadzi mnie Twoje imię
Z kamienia wypalasz prześwitujące szkło
I ta radość z chwili
I ludzi z którymi ją dzielę.
Teresa z Warszawy – parę razy zabierałam się do opisania wrażeń poSamporowych ale jakoś nie umiem ubrać tego w słowa. Spróbuję w punktach:
– jeszcze raz dziękuję wszystkim w Samporze a zwłaszcza bratu Józefowi za opiekę i tłumaczenie! i Wam współmedytującym
– było duchowo ale i … bajkowo. Wymiaru modlitewnego nie sposób ocenić czy określić, a bajkowo, bo były cudne zielone pagórki, obłoczki na niebie, owieczki na pastwiskach i jaskółki wijące gniazda…
– jak dla mnie intensywność praktyk modlitewnych bardzo duża i brakowało mi trochę czasu żeby w ciszy kontemplować otoczenie, o którym piszę wyżej ale
– przyznać muszę, że „naładowałam baterie” – czyli odpoczęłam psychicznie – bardziej niż przypuszczałam!
– dzięki Zbyszkowi dowiedziałam się też, że mam szansę usiedzieć na krześle nie opierając się, co bardzo ważne a wydawało mi się nieosiągalne;
– bardzo dziękuję Monice – naszemu kierowcy – która świetnie prowadzi, co na tak długiej trasie jest bardzo ważne. W przeciwnym wypadku przeżywam katusze, które są w stanie popsuć wszystkie pozytywne wrażenia.
Jak widzicie skoncentrowałam się na tym, co na zewnątrz; co łatwiej uchwycić, opisać. A czas spędzony w Samporze „pracuje we mnie” – tak to czuję.
Malwina z Torunia
Rok temu o pobycie w Saporze napisałam: „Trudno jest opisać słowem to, co niewyrażalne. Pan Bóg jest wszędzie i zawsze, zarówno tu i teraz, jak i w każdym miejscu na ziemi. Są jednak miejsca gdzie Pan Bóg chce działać szczególnie. Klasztor Przemienienia Pańskiego w Samporze jest, według mnie, jednym z nich.”
Jest to wciąż aktualne i trudno mi jest dodać coś więcej.
Niemniej jednak koniecznie muszę wspomnieć o ikonach, niezwykle dla mnie ważnych.
Dla mnie ikony powstające w Samporze są ogromnym zaproszeniem do zanurkowania w głąb. W głąb Pisma Św., Obecności i samej siebie. Jest coś w tym z ogromnej intymności przebywania sam na sam, jest też coś związanego z potrzebą dzielenia się z innymi.
Paulina z Warszawy
podlewając kwiaty
w klasztornym ogrodzie
pustynnieję
na rękach Maryji
przemienione Słowo
cienie trzech bocianów
zataczają koła na trawie
owce na łące
nikną za pasterzem
Otče náš Ojcze Nasz
łopot skrzydeł śpieszy
ku ratunkowi memu
bez Ciebie jestem niczym
śmierć kamień na krzyżu
ostatnia stacja Drogi Krzyżowej
pięknie i łatwo już z tyłu
z łez sól pochodzi
Ola z Warszawy
Niełatwo spisywać wspomnienia z raju, ale spróbuję. Przez tych kilka dni oddychania Jezusem i ciszy (no dobrze, nie całkiem ciszy, bo jakoś tym razem bardzo potrzebowaliśmy ze sobą dużo rozmawiać i śmiać się ;) Bóg mówił do mnie przez piękno. Najpierw trzy godziny jazdy przez góry – przedsionka do tego benedyktyńskiego raju na ziemi – rzeczki, soczysta zieleń drzew i traw, kwitnące pola, bzy, oszałamiające zapachy wiosny!!! A potem już samporski raj – z jego prostotą, pięknem, czułością.
Bóg do mnie mówił przez uśmiechnięte twarze mnichów (te w wersji z refektarza -w śnieżnobiałych wykrochmalonych fartuszkach i zarękawkach do dziś wywołują czuły uśmiech na mojej twarzy;), przez Wasze piękne skupione twarze ludzi oddychających Słowem Jezus, przez nieskazitelną elegancję elbląsko-krakowskich sióstr i naszą siermiężną prostotę ;) , przez rozświetloną zachwytem twarz Brata Józefa, który unosił się lekko nad ziemią, kiedy nam opowiadał o każdej ikonie, którą współtworzył, przez surowe piękno ołtarza ze szkła i piaskowca – symboli Boga i człowieka, ale też przez dropiate kurki i puszyste króliczki w ogrodzie braci.
Nie umiałam stamtąd wyjechać. Kiedy już wszyscy odjechaliście, poszłam sama w góry, żeby się pomodlić i pożegnać z tym miejscem. W zgiełku codzienności znajduję pokój wracając myślami i sercem do Sampora.
Marta z Poznania
Pewnego dnia Monika przesłała wiadomość, że można jechać, że w majówkę. Nie pamiętam co to był za dzień, ale pamiętam, że odpisałam dość szybko, że dołączam. Tym razem jadę. Tyle dobrego słyszałam o tym miejscu przed rokiem…
Czas mijał, bez czasu, ale mijał. Przebywałam kolejne dni, czasem dość lekko, czasem jak trudne zadanie do odrobienia. Ku wyjazdowi składały się drobiazgi, ale nie przygotowywałam się ani nie angażowałam się w nic. Ot, wypełniłam niewielkie formalności, ustaliłam, z kim, skąd i kiedy jadę i że kot, którym opiekuję się od grudnia zostanie w zaprzyjaźnionym domu w Warszawie. W zasadzie nawet zbytnio nie cieszyłam się na wyjazd – moją poduszkę do medytacji częściej wykorzystywało zwierzę niż ja, czwartki – dzień medytacji grupy poznańskiej schodziły mi na zupełnie innych rzeczach albo po prostu schodziły na niczym. Będzie trudno. Po co jadę – można leżeć u mamy pod jabłonką… W głowie kołatało mi się, że modlitwy zaczynamy o 5:00.
No trudno – jedziemy. Pierwsze dni luźno – świetni ludzie, ciekawe rozmowy, miejsca, których nie znałam, św. Jan z Dukli, piękne widoki. Od dość dawna niezbyt potrafię się modlić. U Jana w Dukli tyle bliskich ludzi miałam przed oczami, cisnących mi się w buzi, żeby o nich nie zapomnieć. Bliskich i dalszych. Coś się udało powiedzieć, coś napisać. Na szczęście święci słyszą nie tylko w miejscach swego kultu…
Sampor – dojechaliśmy w czas. Duże, przejrzyste miejsce, lekko chłodne przestrzenią, czystością, oszczędnością formy, dość szybko wypełniło się wielką życzliwością przyjęcia, przywitania, poczęstunku. Tych kilka dni miałam mieszkać pod szyldem prostowania ścieżek. Przypadek?
Okazało się, że modlitwy są o 5:30, ale to wcale nie uprościło sprawy. Pierwsze dni przeżyłam na wielkim niedospaniu. Mimo że wycieczka gwarantowała dotlenienie, o. Josef pięknie wyjaśnił koncepcję symboli w kościele i surowość form już nie drażniła, to jednak zupełnie nie mogłam się rozeznać w kolejności zajęć i ze zdziwieniem stwierdziłam, że ja też muszę co chwila sprawdzać plan. Brewiarz był tajemnicą, mimo że mnisi mówili nam co na której stronie, na sali dość duszno, zupa słona – tylko ta onieśmielająca życzliwość gospodarzy – czy wszystko mamy, czy czegoś nie brakuje, tu z mięsem, tu bez mięsa – kazała mi wypełniać wszystkie punkty z największą sumiennością, na jaką było mnie stać. Czy aby z największą – przecież na poduszce zdążyłam dostać pracę, przeprowadzić się, zorganizować przewóz mebli i ustawić je w przestrzeni o wiele mniejszej, niż ta, w której stoją obecnie. Jezus. Dość nerwowo. Czy ja w ogóle oddycham? Jezus. I dalej analiza sytuacji. Jezus. Bardziej w głowie, płytko powtarzane. Jezus. Dzwonki brzmiały rzadko, choć ‘siedzenia’ były standardowe albo nawet krótkie – mi odległości między nimi wydawały się duże. Jezus kilka razy, reszta kłęby myśli, nerwów, planów, obaw. Delikatnie, adoracyjnie, uważnie. A ja siłowo, bezmyślnie, automatycznie.
I nie wiem, czy to jednak słowa o sprowadzaniu modlitwy do serca, czy ilość przesiedzianych minut między dzwonkami, czy w końcu to, że już umeblowałam, co miałam (choć to przyszłość i nikt jeszcze nie wie, jak odległa) i już nie miałam siły na dalsze boksowanie, ale jakoś oddech się uspokoił i zgrał z Imieniem. Nie, żadnych olśnień, żadnego rozkosznego ciepła, żadnych wizji, nadal został trud, lekko doskwierały nogi i nadal musiałam sprawdzać plan, ale to przestało wadzić.
A może to zrywanie pokrzywy i przewracanie siana i widok ewangelickiego stada owiec pasącego się na zieloności spowodowało to osadzanie się powolne w swojej rzeczywistości…
Sampor to jednak też zachwyty i proste zadziwienia. Pokazał mi znów, jak ważne jest uszanowanie zwyczajów gospodarzy i jak to bywa trudne, jak wzruszające jest kiedy mnisi modlą się pięknie (jak oni pięknie śpiewają!), choć rozumiem co nieco i tak samo łapię się w stronach ich książek. Że warto przełożyć ciężar z ‘ja’ na drugiego człowieka, że wtedy właśnie świat robi się jaśniejszy, jakby z uśmiechem kiwał głową, że w końcu zaskoczyłam.
I jeszcze znów z zawstydzeniem odkryłam, że uczestniczę we wspólnocie, nie tylko w grupie dowolnie zebranych osób, ale we wspólnocie ludzi, którzy wiedzą o sobie, dbają o siebie nawzajem, pamiętają i mają radość z przysparzania radości. Bardzo Wam dziękuję!
A ścieżki – cóż może będą się prostsze, jeśli patrzeć na nie z serca obecnego w teraz.
Anna z Warszawy
Naprawdę nie wiem co napisać. Ten wyjazd to była kolejna lekcja akceptacji tego co jest. Wyzbywania się oczekiwań. Trwania w tęsknocie, że On usłyszy moje wołanie. I kolejna godzina na poduszce z szeptem Jezu, Jezu, Jezu…. i cisza.
Widać tak właśnie tym razem miało być. Widać tak było najlepiej. I nawet jak będę miała tak wołać bez odzewu przez kolejne miesiące to nie przestanę. Bo i tak wiem, że On Jest.
Ewa z Krakowa Czy owca umie pływać ? czyli o łączeniu sprzeczności
Lubię kontrasty. Ponowoczesny klasztor benedyktynów w sielskim krajobrazie słowackiej wsi; głęboka i skomplikowana symbolika poszczególnych elementów kościoła pw. Przemienia Pańskiego połączona z prostotą życia mniszego zamkniętą w ramy ora et labora oraz cisza wypełniona donośnym meczeniem pasących się owiec. Pozornie nie przystające do siebie elementy rzeczywistości okazują się świetnie skomponowaną całością, która staje się nie tylko ucieczką od wielkomiejskiej codzienności, ale przede wszystkim zadaniem. Jak przestać myśleć ?
Ojciec Maksymilian podczas konferencji podał wyczerpującą odpowiedź. Upraszczając całą jego myśl: należy być jak owca. Owca przeżuwa trawę. Nie zastanawia się czy dobrze podana, czy inna owca przypadkiem nie ma lepszej trawy ? Nie rozgląda się za bezkresem łąk i nie biegnie za nowym stadem, nie szuka innego pasterza. Przeżuwa, niemalże beznamiętnie, przeżuwa, by odżywić się. Być zatem jak owca, oznacza dla nas przeżuwać Słowo, karmić się Nim nieustająco, oddychać Nim, aż stanie się Ono częścią nas.
A gdy Pasterz zawoła : Wypłyń na głębię! (Łk 5, 4) owca nie zastanawia się nad tym czy potrafi pływać, nie myśli nad sensem pływania, ani nad ryzykiem utonięcia, tylko ufnie idzie za Jego Imieniem. Wypływa na głębię, co nie musi oznaczać skoku na główkę w nieznaną toń, ale może być subtelnym ruchem dziejącym się zgodnie z kształtem wody, by dotrzeć do miejsca, gdzie jest najgłębiej. Wystarczy zatem oddalić się od brzegu, od miejsca znanego, bliskiego, ale i niejednokrotnie trudnego, by w pozornej pustce odnaleźć wszystko. By tam głęboko usłyszeć jak mówi Pan: A wy, owce moje, jesteście owcami mego pastwiska, Ja zaś Bogiem waszym (Ez 34, 31).
P.S. Owce, ponoć jak wszystkie ssaki (oprócz człowieka), mają wrodzoną umiejętność pływania :)
Zbyszek z Warszawy
Podczas ceremonii koła, nie po raz pierwszy zresztą, stwierdziłem, że większość osób ma wiele, a niektórzy mają bardzo wiele do powiedzenia, a ja nie, chyba że mówiłbym o tym braku, lub zacząłbym coś naprędce tworzyć … Zdałem sobie sprawę z poczucia głębokiej normalności i naturalności, a w sercu pokoju – jakby wszystko było na właściwym miejscu, a ja z poczuciem bycia sobą był zawieszonym w przestrzeni – po prostu nie ma o czym mówić … To tak jak w przypadku większości dzieł sztuk wizualnych i literatury, a zwłaszcza kinematografii – traktują o odstępstwach i wynaturzeniach, o normalności, pokoju i naturalności nie tworzy się dzieł – nie byłyby interesujące, nie miałyby wzięcia. Nawiasem mówiąc oprócz rzeczywistości i nas takich jakimi jesteśmy raczej nie mamy się czego spodziewać, chyba że sami to sobie stworzymy. I jeszcze jedna myśl – tak jak przy końcu którejś ze swoich książek napisał Richard Rohr, aby nie spodziewać się, że będzie wiadomo Co lub Kto Działa i Jak Działa. Pojawia się tu zasada nieoznaczoności – zmysłami i intelektem wpłyniemy na To lub Tego tak, że nie objawi się nam jako prawdziwe To lub Ten. Bardzo pocieszające jest doświadczenie, że niezależnie od powyższego oraz od tego jakie Ma imię, czy Je lub Go wzywamy czy nie – cały czas JEST i DZIAŁA…!”
Paweł z Warszawy
Jak napisałem Monice, pióra to ja nie mam, żeby się rozpisywać. Sami wiecie jak było, a było zaskakująco ładnie wokół nas, interesująco, dużo dobrej energii. Wspólny spacer pozwolił mi pozbyć się ciężaru zmęczenia po trzymiesięcznym remoncie kuchni i pokoju. Odnalazłem się w stadzie “owieczek pańskich”, choć o. Jozef chyba zobaczył niewielkie różki na mojej głowie. Dlatego chciał się na pożegnanie tryknąć. Cóż za przenikliwość :-). Dobrze było spędzić z Wami modlitewnie, ale też pracująco te kilka dni. Z beeeee pozdrowieniami
Kamila z Warszawy – moje doświadczenie stamtąd jest nie do opisania ale spróbowałam coś jakoś zawrzeć w jak zwykle niewystarczających słowach:
Zostawiłeś dla mnie drogowskazy
W owcy przeżuwaniu
w liścia opadaniu
W głaskaniu kota
w anielskich widokach
W każdym oddechu
w rytmie bez pośpiechu
W nieustannej adoracji
w milczącej kolacji
W złoto-błękitnym kolorze
w modlitwie o każdej porze
W nocnym widzeniu
w Twoim Najświętszym Imieniu
Pozwoliłeś mi trzymać Twoją rękę
Przemieniłeś w miłość moją udrękę
Kinga z Krakowa
Kiedy myślę „Sampor” to przypomina mi się wiatr, ten który przyszedł do Eliasza, delikatny i łagodny, lecz właśnie w tej łagodności i ciszy był Bóg. Taki właśnie jest Sampor, gdzie życie toczy się w prostocie i bez pośpiechu, nawet spożywanie obiadu jest niespieszną medytacją, gdzie uśmiech i radość miesza się ze skupieniem brewiarza i niebiańsko pięknym śpiewem braci. Owce, króliki, pokrzywy i pszczoły. Złoto, błękity i malachity ikon. Najpyszniejszy chleb jaki kiedykolwiek jadłam. I bracia dobrzy jak ten chleb, który sami wypiekają… W tym wszystkim i w tym czego nie sposób zapamiętać i nazwać słowami mogliśmy się zanurzyć na pięć dni, tylko na pięć dni. I wystarczyło na pięć dni, aby doświadczyć bliskości. Bliskości i Obecności.
Jestem bardzo wdzięczna za to doświadczenie, które jest wciąż żywe w moim sercu i wspomnieniach. Dziękuję Bogu, braciom z Sampora, Słowakom i Polakom, że mogłam być częścią tej kilkudniowej wspólnoty. Tęsknię za Samporem i mam nadzieję, że jeszcze tam powrócę.